Przedwczoraj na naszym placu budowy doszło do bardzo nieciekawego incydentu, w którym chcąc nie chcąc musiałem interweniować. Jako brygadzista moim obowiązkiem jest zadbanie o odpowiednią pracę podwładnych i pilnowanie ich zachowania, nie tylko zawodowego. To, że pilnuję grafiku i zakresu obowiązków pracowników nie oznacza jednak, że cały czas mam oczy dookoła głowy i wiem co dzieje się pomiędzy poszczególnymi pracownikami. Plac budowy jest tak ogromnym obszarem, że nie jestem w stanie czuwać nad wszystkimi. A jak to się mówi – kota nie ma, myszy harcują.
Wczoraj moje myszki poharcowały tak bardzo, że prawie mi się pozabijały. Gdybym nie dotarł na czas na miejsce walki, za jakiś czas leciałyby włosy z głów i zęby ze szczęki. Do kłótni doszło około godziny 12.00, czyli w przerwie obiadowej, w której wszyscy pracownicy schodzą się w jedno miejsce i wspólnie spożywają posiłki. Ja w tym czasie musiałem akurat przedzwonić w jedno miejsce, dlatego na jakiś czas oddaliłem się od grupy. W czasie mojej nieobecności operator sprzętu budowlanego Koszalin obraził innego pracownika i od słowa do słowa zwykła kłótnia przerodziła się w przepychankę. Nie wiem dokładnie o co chodzi, ale ponoć operator skomentował jakoś narzeczoną swojego kolegi, na co ten się wściekł niemiłosiernie. Gdy dobiegałem do grupki, jaka otoczyła kręgiem dwóch szarpiących się mężczyzn, chłopaki trzymali się już za bluzy i lada moment miały paść pierwsze uderzenia. Wpadłem z impetem w tłum gapiów i krzyknąłem, że ten, kto pierwszy uderzy od razu żegna się z pracą. To na szczęście poskutkowało, a walki udało się uniknąć.